Szedłem bezkresnymi szlakami Bieszczadów d kilku dni. Miałem wielki plecak i wszystko, co było mi potrzebne do przeżycia. Nie przewidziałem jednak tego, że w takim miejscu, gdzie rządzi natura, człowiek nie może wcisnąć przycisku resetuj, nie może polegać cały czas na swojej komórce, nie może się ewakuować w razie niebezpieczeństwa w każdej chwili helikopterem. Jest zdany kompletnie na siebie. Wybrałem Bieszczady, aby mieć pewność, ze nie spotkam żadnej osady ludzkiej przez wiele kilometrów moich górskich wędrówek. Kiedy pewnego dnia, po w przygotowaniu w menażce swojego posiłku składającego się z mleka i płatków owsianych oraz owoców, które zabrałem z ostatnio mijanej wioski bieszczadzkiej, wyruszyłem do drogi , przygotowując się na wielkie wędrowne. Kiedy mijałem kolejny już tego dnia kilometr, zauważyłem w końcu, że ciągle idą za mną jakieś dzikie psy. Pojawiały się tak już od kilku kilometrów. Dzikie psy w Bieszczadach to stałe zjawisko, czasami pojawia się jeden albo dwa, jednak przestraszyłem się, kiedy zorientowałem się, że jest ich coraz więcej i podchodzą coraz bliżej, a najbardziej tym, że nie chcą odejść.